Skip to main content

Burzliwe dzieje brunatnej cieczy z bąbelkami...

 Rok 1933. Austriacki malarz przejmuje władzę nad narodem teutońskim. Jakoś około tego czasu, niejaki Max Keith biznesman z krwi i kości wprowadza na tamtejszy rynek rasy panów, zamorską ambrozję pod nazwą Coca Cola. Hitlerowscy naziści, jak jeden, zachłystują się specyfikiem. Szajba im odbija i niedługo potem i dziarsko ruszają w bój o "tysiącletnią Rzeszę". Wrzesień '39 i tak dalej...

 Waleczni wojownicy chleją co raz to więcej CC, jednakowoż, w miarę postępu ekspansji - Nach Osten, przekroczyli wszelkie granice, w tym i przyzwoitości, czem rozzłościli Wuja Sama, któren im kurki z brunatnym napitkiem przykręcił... 

Walczyć trza a chlać się chce - szto diełać? Kwas chlebowy germańskiemu podniebieniu do gustu nie przypadł. Jest już grudzień '41 i wtedy to nerwowy Adolf zakrzyknął: jak to kudre mol verfluchte! Ni ma kukakula!? 

To ja biere te całe fabrykie i basta, nie beńdzi nasz tu jakiś Uj Sam, komponentem 7x szantażował!  Wtem, rzeczony Max zakrzyknoł: hola, hola dobry człowieku! Mam ci ja remedyum.
I za dni kilka, z jabłkowych obierek i serwatki a może i kartofli, wykompinował nowy napitek dla dzielnych wojowników. Na to Adolf zakrzykł z radościo: Fanta-stycznie! i chaj gitla! po czykroć - tym to sposobem, momentum Czecij Rzeszy w natarciu zostało zachowane... Linia produkcyjna CC zaczęła pompować ów fantastyczny napitek...


 I tym to sposobem, Coca Cola utrzymała swe zabawki w komplecie, oczywiści zupełnem ale to zupełnem przypadkiem, w czasie bombardowań alianckich ani jedna szybka nie fabryczna nie ucierpiała, a już w kwietniu '44, czyli przed oficjalnym zakończeniem działań wojennym, ekipa amerykańskich fachowców z CC zjawiła się w niemieckich fabrykach, a Max oczywiście nadal pozostał ich właścicielem. W ramach uznania i podziękowań, zarządcy troszeczkę i uszlachetnili zmienili formułę napitku, który w ramach wdzęczności stał się kolejnym sukcesem koncernu Coca Cola. Napój samych zwycięzców...
Fantastyczna historia, nieprawdaż...???

 

 

Comments

Popular posts from this blog

Tupolewy.

 Szukając w necie daje się odszukać sporo na informacji o wypadkach i katastrofach Tupolewów 154. Od razu zaznaczę, iż mam świadomość nieporównywalności zdarzeń o różnej dynamice. Niemniej niemalże zawsze daje odnaleźć bliższe lub dalsze odniesienia porównawcze. Dodatkowym punktem jest fakt, że w zdarzeniach, o których mowa brały udział maszyny typu B i jej warianty. Nie różnią się one znacząco od typu M, ale jeżeli dla dziewcząt Laska fakty nie mają znaczenia to co ma zrobić zwykły lajkonik, który w swym życiu wylatał zaledwie ca. 1000 godzin obserwując w trakcie lotu "pracę mechanizmów skrzydeł" jak powiedział klasyk... Zacznę od wypadków z udziałem maszyn w barwach linii lotniczych Kuby.14 września 1991 roku Tu154B CU-T1227, próbując kilku podejść z uwagi na złe warunki atmosferyczne, przy trzeciej i ostatniej próbie z uwagi na kończące się paliwo, przyziemił dopiero na ostatniej tercji pasa. Pomimo, że był 'na kursie' co potwierdził ILS to jednak zbyt wysoki pu...

Wykluwanie się gada...

Poniższy tekst powstał 24. lipca 2010 roku i został opublikowany na Forum Rebelya... O ile wówczas było to opisywanie zjawiska, które wydawało się tak odległe i nierealne to dziś chyba jesteśmy świadkami wyklucia się gada, który może nas pogrążyć na lata...

Brugia...

  To były tylko dwa dni, a jednak czuliśmy się, jakbyśmy przenieśli się w czasie. Brugia przywitała nas mgiełką poranka i ciszą brukowanych uliczek, które zdawały się szeptać historię każdego kamienia. Spacerując wzdłuż kanałów, mijaliśmy domy o schodkowych szczytach, jakby wyjęte z dawnych rycin — niektóre pochylone, jakby zmęczone wiekami, ale wciąż dumne i piękne. Zachwyt był niemal przytłaczający. Każdy zaułek, każda fasada, każdy mostek — wszystko zdawało się nietknięte przez czas. Wchodząc do kościołów, czuliśmy chłód kamienia i ciepło światła sączącego się przez witraże. W ciszy tych wnętrz można było niemal usłyszeć echo średniowiecznych modlitw... Wieczorem Brugia zamieniała się w baśń. Latarnie odbijały się w wodzie, a miasto szeptało nam do ucha, że nie trzeba się spieszyć... Był to któryś z kolei pobyt w Brugii, ale postanowiliśmy spędzić ten czas w zupełnie innym trybie. Na zupełnym luzie, bez spiny, bez zauważania tłumów, co jest trudne ale nie niem...